Trzy dni temu cieszyliśmy się, że nasza króliczka ma młode, a dzisiaj okazuje się, że wszystkie są już martwe. Wyciągnęła je z gniazda i poukładała przy drzwiczkach klatki. Siedem sztuk.
Smutno.
Nie wiemy o co chodzi. Czy im było za zimno? Czy na coś chorowały?
A może to ona nie nadaje się na matkę? Może ich nie karmiła?
Widać wyraźnie, że króliki nie darzą się nam.
Dwa lata temu, mąż kupił dwie samiczki i samczyka z rasy olbrzymów. Urosły ogromne, ale małych w ogóle się od nich nie doczekaliśmy. Kilka prób i kompletne zero. Znajomy wypożyczył nam na miesiąc swojego samca, dał dokładne wskazówki, co i jak i też nic.
Zeszłego roku kupiliśmy parkę zwykłych, mniejszych. Sukces przynajmniej częściowy, bo samiczka w ciążę zachodzi. Dwa pierwsze króliczki urodziła w środku zimy. Też zdechły. Podejrzewaliśmy, że mogła niechcący wyciągnąć je przy karmieniu z gniazda i że zamarzły. Teraz mrozów już nie było.
Gniazdo wybudowała olbrzymie, narwała sierści i nazgarniała siana, zakopała je w nim dokładnie, tak że nie powinny mieć zimno. Nikt tam jej do środka nie zaglądał, żeby nie porzuciła małych… i znowu tragedia.
Teściu mówi, żeby spróbować jeszcze raz. On się zna na tym, bo sam do niedawna trzymał króliki, w dziesiątki sztuk i kociły mu się bez problemu. A co jest z naszymi nie tak? I pomyśleć, że kiedyś Australię opanowała plaga niechcianych królików (zająców?) wywodząca się od jednej, przywiezionej z Anglii pary długouchych.
Nie chcę zaraz plagi, no ale kilka królików? Czemu nie.
LiniSemen