Niebo ciemne chmurami w opady brzemienne.
Do ziemi mnie przygniata.
Ja, Atlas, na ramionach dźwigam ciężar świata.
Deszcz z łzami moimi się miesza. I smutki potęguje.
I czuję…
Ulewy i wichury resztę liści z drzew rwące, to smutki najgłębsze, dojmujące.
Ból po stracie najbliższych.
To szloch. I trwoga. I prośba do Boga:
o wieczne odpoczywanie,
o grzechów odpuszczenie,
a dla mnie ukojenie.
Deszcze jesienne nieustające, to smutki codzienne, powracające.
To strach o najbliższych.
Bez końca. Bez początku.
I trwoga. I prośba do Boga:
o losu polepszenie,
o uzdrowienie,
a dla mnie ukojenie.
W chwilach, gdy słońce niebo złoci, nadzieja znów ożywa.
Spokojniej wtedy. Przygasa trwoga.
I ślę podziękowania do Boga:
za ukojenie,
za ocalenie,
za życia nić…
I choć znów zacznie mżyć. Nieważne.
Chce się żyć!
Nadejdzie w końcu wiosna.
LiniSemen
Bardzo ladny wiersz