Kwiecień to miesiąc pełen obietnic.
Będzie pięknie, zielono, ciepło. Dni będą długie i słoneczne. Wieczory pogodne i mruczące. Od słotnej jesieni ho,ho ile nas dzieli. Do mroźnej zimy jeszcze dłużej. Jest cudnie, a będzie jeszcze cudniej.
W przyrodzie tak jest.
Kwiecień to plecień, który raz nas ogrzewa słoneczkiem, a za chwilę schłodzi zimnem. To rozjaśni się niebem błękitnym, to zamgli i deszczem popłacze. Potrafi nawet śniegiem wszystko otulić. A wszystko to zmienia się jak w kalejdoskopie. Raz tak, a za chwilę już inny koloryt. Inny nastrój.
W życiu też tak bywa.
Kwiecień bierzemy takim jaki jest. Nie męczą nas jego zmiany, jego nastroje. Bawi nas jego wieczny primaaprilisowy humor. Nie chcemy aby się zmienił. Przecież jest jedyny, niepowtarzalny.
W życiu trwa to krótko.
A Kwiecień tak naprawdę nic o nas nie wie. Nie zna naszych potrzeb, pragnień i oczekiwań.
Choć niby cały jest dla nas…
I to życie właśnie.
Dla mnie kwiecień to miesiąc mojego ślubu.
W tym roku przyniósł mi dziwne życzenia:
„Życzę Ci zadowolenia z męża.”
Wieczorem, siedząc nad kieliszkiem naleweczki, wspominałam wszystkie wcześniejsze rocznice. Z roku na rok bukiety kwiatów skromniejsze i wiązanki życzeń wątlejsze, aż do takich kompletnie nic nie mówiących.
Komu życzy? Kto? I właściwie czego?
Kwietniu, kwietniu, kłamczuchu. Nie tak daleko znowu od ciebie do zimy.
LiniSemen