Zanim jeszcze ich poznałam doszły do mnie szepty:
…siedemnastolatek…ona niewiele więcej…gówniarze…bez ślubu…półroczne dziecko.
Słychać w nich było zgorszenie i nieżyczliwość.
Wzbudziło to moją ciekawość i chęć poznania ich.
Z nią mijałam się czasami na korytarzu i poza tym, że była młodziutka i bardzo ładna to niewiele mogę o niej powiedzieć. Nie zamieniłyśmy ze sobą więcej niż dziesięć słów. Jednak z zaobserwowanych sytuacji wiem, że była matką troskliwą i opiekuńczą.
Jego poznałam bliżej. Pierwszy raz zobaczyłam go w kąciku jadalnym wyznaczonym dla rodziców. W pierwszej chwili nie domyśliłam się, że to on. Włosy wygolone, tatuaż na ręce – wyglądał na ponad dwudziestkę.
To on zaczął ze mną rozmowę. Zapytał o to ile lat ma moje dziecko. Bardzo się zdziwił, że jest starsze od niego. Krótko opowiedziałam mu, dlaczego ciągle jeszcze jest pacjentem tej kliniki dziecięcej. Zrozumiał. Pogadaliśmy o przebiegu choroby naszych dzieci. Opowiedział mi, że właściwie nie chciał wyrazić zgody na przeszczep, ale matka jego dziewczyny bardzo nalegała, widząc w tym jedyny ratunek dla wnuczka. Rozmowa nie trwała długo, tyle że zdążył zjeść szybki posiłek. Przeprosił i wrócił na salę do synka. Potem wiele razy mieliśmy okazję prowadzić takie krótkie rozmowy. Raportowaliśmy sobie stan naszych chorych, pocieszaliśmy się, że wszystko będzie dobrze.
I on i ona wzbudzili we mnie podziw.
Podziwiałam w nich to, że potrafili, jak dojrzali ludzie, ponieś konsekwencje swoich czynów. Ona urodziła dziecko, a on przy niej pozostał. Pomaga jej i wspiera ją.
Dla wielu, sam fakt niezaplanowanego rodzicielstwa już byłby powodem do biadolenia i użalania się nad sobą, a może i do dezercji. I to niezależnie od wieku. Oni wzięli to na siebie i radzą sobie z tym jak umieją.
Macierzyństwo w wieku osiemnastu lat już nie powinno budzić szczególnych emocji. Zdarza się często. Zdarzają się nawet i matki młodsze. Wszystkie my Evy rodzimy się już z instynktem macierzyństwa, a umiejętności opieki nad dziećmi nabywamy w praktyce. Młodej matce może tylko brakować wprawy i doświadczenia.
Ojcostwo w tak młodym wieku jest rzadszym zjawiskiem.
Już niezależnie od wieku, niejeden z przyszłych ojców po usłyszeniu radosnej nowiny, szarpie się i miota mówiąc:
-Nie dam rady. Jestem za młody. Ja chcę żyć i używać swobody, a nie ugrzęznąć w pieluchach!
A co dopiero, gdy dojdzie do tego choroba dziecka, a na palcu obrączki brak?
Lepiej nie pytać.
Tacy młodzi, a już los ich tak doświadczył. Nie tylko mają dziecko, ale muszą walczyć o jego życie. To jest traumatyczne przeżycie niezależnie od wieku rodziców.
Pamiętam, jak w pierwszej rozmowie ze mną, na moje słowa, że syn ma ponad dwadzieścia lat, on powiedział:
-To nie jest wiek na chorowanie. Mógłby robić teraz tyle fajnych rzeczy, a nie leżeć w szpitalu.
-To tak jak i ty. – Pomyślałam. -Twoja młodość też mija na pobycie w szpitalu. Co prawda nie ty cierpisz fizycznie, ale czy mniejszym cierpieniem jest patrzenie na ból naszych najbliższych i świadomość, że niewiele możemy im pomóc?
Ujął mnie swoją dojrzałością, grzecznością i empatią…
Dla mnie był normalnym rodzicem walczącym o życie swojego dziecka, z którym od urodzenia przebywał non stop w różnych szpitalach.
Tym bardziej dziwiło mnie, że u tak wielu ludzi i on i ona wzbudzają takie negatywne emocje.
Wyrabiano im opinię niedbałych rodziców ciągle szukających okazji do migdalenia się.
Ich rodzicielstwo w tak młodym wieku doprowadzało do pasji spóźnioną pannę młodą nie mającą już nadziei na macierzyństwo.
Ich czulenie się do siebie wytrącało z równowagi młodą jeszcze mężatkę zmuszoną do zachowania wstrzemięźliwości z uwagi na oddalenie od męża.
Ich ciągła potrzeba przebywania razem wprawiała w stan rozdrażnienia porzuconą, samotną kobietę.
Ja patrzyłam na nich z podziwem i uznaniem.
Jak dla mnie egzamin z życia codziennie zdawali na szóstkę!
Egzamin z człowieczeństwa oblały dorosłe szepciuchy.
LiniSemen