W tym tygodniu odszedł od nas Jaśku- nasz stareńki kogut.
Miał już sześć lat i nadeszła pora jego odpoczynku. Co prawda jego partnerka, Małgosia tak samo wiekowa, żyje jeszcze i nawet odchowuje młode kurczęta rasy zielononóżki, które wysiedziała jak swoje. Samiczki żyją dłużej? U ludzi statystyki to potwierdzają, a u kur i kogutów?
Jaś był kogutem rasy silka. Czarnym kogutem. Rasa ta nie ma takich piór jak reszta kur, tylko coś takiego puszystego i mięciusieńkiego. Jak sierść, czy puch. On to chociaż miał kilka piór na ogonie, ale ona to jest biały pomponik. Bo Małgosia jest bielusieńka. Bardzo piękną parę tworzyli Jasiu z Małgosią. Taką elegancką i dostojną. Zawsze trzymali się razem. Razem jedli i razem, przytuleni do siebie, spali. No chyba, że akurat Małgosia wysiadywała jajka. Wtedy Jasiu przestawał się liczyć i musiał sam sobie radzić. Ona schodziła z jajek na krótko, tylko po to żeby coś zjeść i napić się, a zaraz potem biegiem wracała na gniazdo. On, snuł się smętnie po wolierze i nawet niezbyt chętnie odpowiadał na pianie Jacusia, koguta rasy kohen, który mieszkał w wolierze obok. Jaśku najczęściej przesiadywał w gnieździe, przytulony do Małgosi. Z chwilą, gdy młode przychodziły na świat, Małgosia wręcz odganiała Jaśka. Sama poświęcała się całkowicie wychowaniu dzieci. Do czasu, aż uznała że zadanie już wypełniła. Od tego momentu dziobała małe i trzeba było natychmiast je zabierać od niej. A ona wracała do Jasia i znowu cały czas prowadzali się pod skrzydełko.
Ile razy Małgosia zniosła jajeczko, Jaśku tak darł dziób, że pół wsi go słyszało, a my biegliśmy sprawdzać czy to lis nie dostał się do woliery. A to Jaśku stał w progu i nawet nie piał tylko gdakał podekscytowany. Ile sił w płucach! Śmialiśmy się, że jest w szoku poporodowym. On. Nie Małgosia.
Jasiu nie był duży, ale zabijaka był nie z tej ziemi. Dla pań czarujący, dla innych kogutów wojujący.
Pamiętam jak wypuściliśmy na spacer, poza wolierę, jednocześnie dwie pary: silki i koheny. Koguty zaczęły dziobać się tak zażarcie, że aż krew im poszła z grzebieni. Kury biegały w około i gdakały przerażone, a oni nic tylko skakali sobie do oczu. Przez chwilę myśleliśmy, że zadziobały się na śmierć, bo padły na trawę i nie ruszały się. Po chwili, Jaśku podniósł się i zataczając się na boki podszedł do Jacusia, dziobnął go w grzebień i padł koło niego. Nic im się wtedy złego nie stało. Chwilę odpoczęły w swoich wolierach i doszły do siebie. Nigdy więcej już ich razem nie wypuszczaliśmy.
W tym roku Jasiu, Małgosia i nasze pozostałe kury i koguty, już nie ozdobne, zamieszkały wspólnie w kurniku. Jacusia już dawno nie ma, ale są inne młode koguty. Jeden jest zwłaszcza piękny. Potomek brahmów, które kiedyś dostał Piotr. Olbrzym. Ze dwa razy większy od Jaśka.
Nie tak dawno jeszcze to Jaśku rządził w kurniku. Wieczorem stawał we drzwiach i za żadne skarby nie chciał wpuścić pozostałe koguty do środka. W dzień, jak tylko zauważył, że któryś młodzian interesuje się kurą, zaraz za nim ganiał po całym podwórku.
Kilka ostatnich dni, Jasiu zachowywał się inaczej. Przycichł, już nawet nie piał. Odpuścił kogutom, a za to kury odganiał od jedzenia. Większość dnia siedział w kącie kurnika. Doszliśmy z mężem do wniosku, że tęskni za Małgosią, która opiekowała się właśnie swoim, w tym roku już trzecim, stadkiem. Mąż zaniósł go do niej, a on na przywitanie zaczął ją dziobać! Musiał wrócić do kurnika. A przedwczoraj znalazłam go na wybiegu. Nie żył.
Tyle lat był z nami. Pusto jakoś. I smutno. Młode koguty pieją, nawet i piękniej niż Jasiu, ale…
LiniSemen