zmieniam-cie-zycie-na-lepsze

Dokładnie pamiętam dzień kiedy dotarło do mnie, że chcę, muszę zmienić swoje życie.
dzień zmian
To był sierpień 2003 roku, a dokładnie dziewiąty sierpień. Tego dnia wyprawialiśmy synowi osiemnaste urodziny, które dzięki temu, że do nich dotrwaliśmy, dały mam jakiś psychiczny komfort myślenia o życiu w dłuższej perspektywie niż następne kilka dni. Syn właściwie urodził się dziesiątego sierpnia, ale w tamtym roku wypadało to w niedzielę więc przełożyliśmy uroczystość na sobotę, aby wszyscy goście mogli spokojnie się pobawić nie martwiąc się, że następnego dnia muszą iść do pracy lub szkoły.

Stawiła się rodzinka z mojej strony jak i ze strony męża, a także kilku najbliższych kolegów syna. Od trzech lat miał już indywidualne nauczanie i kontakt utrzymywał tylko z kolegami z podwórka, których znał od najmłodszych lat. Uroczystość wyprawialiśmy w wynajętej sali z tej racji, że w naszych dwóch pokojach trudno byłoby wszystkich upchnąć. Przygotowanie jedzenia wzięłam na siebie, mimo że jeszcze pracowałam zawodowo, a o urlopie nie było mowy. W dniu imprezy wszystko było zapięte na ostatni guzik, jedzenie pyszne, wystrój kolorowy, goście chętni do zabawy, a ja zmęczona, ale dziwnie radosna. Pamiętam taką chwilę gdy obsługując gości, żartem rzuciłam, że zwalniam się z pracy i otwieram swój bar. Wtedy naraz zrozumiałam, że to wcale nie jest żart, ale głęboka potrzeba zmian.

Dotychczas pracowałam w biurze, w olbrzymiej firmie, która ostatnich kilka lat restrukturyzowała się i reorganizowała tak, żeby sprostać wyzwaniom wolnego rynku. Wymagało to, od coraz mniejszej liczby pracowników, coraz większej wydajności. Ten rok był już rokiem kończącym cały ten proces. Pracownicy, albo odeszli z firmy korzystając ze znaczących pieniężnych odpraw, albo poddali się przekwalifikowaniom. Ja byłam w tej drugiej grupie. Skończyłam studia licencjackie i kilka mniej lub bardziej potrzebnych kursów. Wiedziałam jednak, że w najbliższej perspektywie czeka mnie niższe stanowisko, dojazdy do pracy i to dwuzmianowej oraz obniżka płacy. Dawałam jednak z siebie wszystko, gdyż czułam się bardzo wdzięczna firmie, która zasiliła konto fundacji mojego syna ogromną kwotą. Pieniądze te pozwoliły nam finansować jego leczenie bardzo drogim lekarstwem, w momentach kiedy nowe rządy, nowe prądy zmieniały decyzje o refundacji.

Wtedy, na urodzinach syna, powiedziałam sobie, że jednak dłużej tak nie mogę i jeżeli coś mam zmienić w swoim życiu to teraz! Nie ma na co czekać. Czułam się wypalona, nastawiona na „nie” do nowej pracy postrzeganej jako uwstecznienie. Przekroczyłam czterdziestkę i pomimo, że wiele z siebie dawałam to w firmie szłam do tyłu, a nie do przodu.
Wyprosiłam kilka dni urlopu. Pojechaliśmy rodziną nad morze, żeby wszystko spokojnie przemyśleć i ocenić możliwości.

Wróciliśmy z gotowym planem. Przeprowadzamy się na wieś i otwieramy własny maleńki bar z dobrym wiejskim jedzeniem, a także mini zoo ze zwierzętami gospodarskimi. Będziemy pracować na swoim, dla siebie, nie oczekując wielkich zysków ot tyle, żeby przeżyć. Chcemy odzyskać poczucie, że mamy wpływ na to co się dzieje z naszym życiem, przynajmniej w temacie pracy.

Nie będę rozpisywać się szczegółowo nad tym wszystkim, co od tamtego czasu do dzisiaj budziło w nas zwątpienia i obawy. Nie ukrywam, że takich sytuacji lub spraw było sporo i mogły one nas zniechęcić do działania. Ale jak to w życiu bywa, jedna decyzja pociąga za sobą drugą, ta następną i czasami nie ma już odwrotu, jak z lawiną. Według mnie jednak, jeżeli jeden niechcący potrącony kamyk może ją wywołać, to ten sam kamyk położony celowo, w odpowiednim miejscu, może stać się podwaliną pod rzeczy trwałe, jak na przykład fundamenty domu. Myślę, że ta nasza pierwsza decyzja była właśnie celowa i wcześniej lub później doprowadzi nas do spełnienia marzeń. Dlatego też, gdy rozum mój nie może pojąć logiki różnych przeszkód rzucanych nam pod nogi przez urzędy, powtarzam sobie:

- Spokojnie, nie dajmy się zwariować, wcześniej czy później tak i tak dopniemy swojego, nie ma innej opcji.

Szkoda tylko życia, które mija bezpowrotnie oraz naszej energii spalanej na próżno.

Bardzo pomocne w złych chwilach są słowa syna, który będąc optymistą z urodzenia, mówi:

- Spoko. Damy radę mamuśka.

Czy mając takie wsparcie można wątpić?

Poprzednia praca wpoiła we mnie potrzebę tworzenia harmonogramów, planów i oceniania stopnia ich wykonania. Dla naszego przedsięwzięcia też coś takiego stworzyłam. Niestety, na dzień dzisiejszy nie ma się z czego cieszyć. Terminy mamy znacznie opóźnione. Plan zrealizowany w takim samym niewielkim procencie jak przygotowania naszego kraju do EURO 2012.

W naszych planach, w mini zoo mieliśmy mieć: kucyka, dwie- trzy kozy i owce, świnkę zwykłą i wietnamską, ozdobne kurki różnych ras, króliki, psa i kota. Wszystko po to, żeby goście z miasta, a zwłaszcza dzieci, mogli na własne oczy zobaczyć i dotknąć te zwierzęta.

Ze śmiechem przyznaję, że jeżeli chodzi o kozy i psa, to możemy poszczycić się 200% wykonaniem planu!

Psy mamy dwa, a kóz sześć.

LiniSemen

Posted by LiniSemen On Luty - 23 - 2008 Krzyki i szepty

Wieś Stany k. Nowej Soli | Sklep z rękodziełem, papierowąwikliną, ekowyrobami