grzybobranie-czas-zaczac

Prawdziwki
Tak, tak kochani! Czas w las!

Oderwijcie się od swoich codziennych zajęć. Od tych monitorów, telewizorów, …
I pieszo, albo rowerami,  a tylko w ostateczności (jak już naprawdę macie bardzo daleko) samochodami rwijcie do lasu! Już można zbierać/ rwać grzyby. Pokazały się. I to nawet sporo prawdziwków.A więc ruszajcie na prawdziwki!

Prawdziwki i podgrzybki

No, może jeszcze nie jest ich tak dużo, żeby kosą kosić, ale kto wie czy będzie ich więcej? W zeszłym roku nie narobiłam zapasów na początku wysypu grzybów licząc, że jeszcze będzie ich więcej, no i przeliczyłam się. Prawie nic nie nasuszyłam i niewiele zamroziłam. A u mnie w domu wszyscy bardzo lubimy grzybki. Bardzo.
I sos grzybowy. I zupę z prawdziwków. I pizzę z grzybami smażonymi, kiełbasą, cebulą i ogórkami kiszonymi. I marynowane grzyby. I smażone grzyby ze śmietaną. I jajecznicę z grzybami.

Ja osobiście wyznaję zasadę, że: Nie zastąpisz w potrawach grzybów leśnych pieczarkami. Kropka i basta. I nie gotuję podrób. Teraz zaczynam odrabiać zaległości.W tym roku jestem przezorniejsza i nie czekam na nic, tylko zbieram, zbieram.

A poza tym już sam spacer po lesie to rozkosz.
Pogoda z lekka deszczowa wcale mi nie przeszkadza. Przeciwnie. Wilgoć w powietrzu uwalnia specyficzny mokry zapach mchów i igliwia.
A mchy piękne! Puszyste! Soczysto zielone.Opite rosą i deszczem.

Od czasu do czasu, jakby w nagrodę, las wynagradza mnie, dodatkowo, oprócz grzybów jeszcze jakimś pięknym widokiem.
Ot, na przykład takim.

Grzyby

LiniSemen

Posted by LiniSemen On Sierpień - 27 - 2010 Krzyki i szepty
ogrodowy-bilans-powodziowy
winorośl

Niestety, ale powódź trwała u nas przeszło miesiąc. Tyle czasu nasza działka była pod wodą.
Długo stojąca woda zniszczyła nam wiele drzew i krzewów. Wszystkie bzy i większość iglaków, także wiśnie, orzechy włoskie, leszczynę…
Za to nasza winnica odżyła!
Te winorośle, które stały ponad wodą po prostu wypiękniały. Winogrona mają dużo i wcale ładne. Liście soczyście zielone i gęste, a pędy bujne.
Wygląda na to, że winorośl nareszcie napiła się do syta. No tak, prawie miesiąc stała w wodzie.
Odmiany późniejsze, które nie zdążyły  wypuścić przed powodzią dosyć wysokich pędów niestety, ale przepadły. Chociaż jeszcze nie do końca tracę nadzieję. Przecież dopiero niedawno na nowo zaczęła zielenić się morwa, która całkowicie była pod wodą. Kamy wypuściły pierwsze liście i mieczyki nieśmiało wyglądają z ziemi…
Ciągle jeszcze jest nadzieja.

Aronia Najlepiej przetrwały aronie, nawet te młodziuśkie.  Pomimo, że były zalane prawie do połowy, to zaowocowały i właśnie wczoraj robiłam sok z aronii. Śliwy węgierki też sobie poradziły, chociaż niektóre odrastają, aż od poziomu ziemi i tak samo juki.
Ogród warzywny całkowicie popłynął, ale na nowo wysiałam ogórki, buraczki, marchewkę, fasolkę szparagową, sałatę, kalarepki. Posadziłam do gruntu ocalałe sadzonki pomidorów, które przetrwały powódź na parapecie okna.
W lesie, podczas spaceru z psami, znalazłam samosiejki pomidorów, które skwapliwie przeflancowałam do ogródka. Nie wiadomo jaka odmiana i czy zdążą zaowocować, ale zielenią się pięknie.

W sumie nie jest tak źle.
Uprawianie warzyw zaczęłam końcem czerwca, jak woda zeszła z działki, a teraz mam już zaprawionych kilkanaście słoików ogórków i dojrzewające pomidory.
Ważne- ogród warzywny założyłam w wyżej położonej części działki. W dotychczasowym miejscu była lepsza gleba, ale przez ostatnie dwa lata z rzędu niszczyła mi go woda.
W nowym miejscu będzie zagrożony tylko naprawdę wysokimi stanami wody w Odrze. Takimi jak trzynaście lat temu no i niestety w tym roku.

LiniSemen

Posted by LiniSemen On Sierpień - 22 - 2010 Krzyki i szepty
dokad-lecisz-bocianie

odlot
Ten rok był wyjątkowo owocny dla naszych bocianów.
Dochowały się aż czwórki potomstwa!

Na wiosnę nie zapowiadało się tak obiecująco.
Bocian bardzo długo czekał na swoją partnerkę. Coś ponad trzy tygodnie.  Nawet zaczęliśmy już obawiać się, czy ona w ogóle przyleci. W innych bocianich gniazdach w okolicy były już pary, a u nas nie.
Bocian jednak wytrwale czekał, remontował  gniazdo,  no i znalazła się dziewczyna! Jeszcze dzień wcześniej jej nie było, a już następnego dnia, rano, obudził nas duet klekoczących bocianów. I zaczęły się gody.

Później, na długo, nastały dni zimne i mokre. W TV i prasie podawano, że wiele piskląt bocianich nie przetrwało. Naszych jeszcze nie było widać. Jednak z obserwacji dorosłych bocianów można było wnioskować, że mają potomstwo. Po czym to było widać? Ano po tym, że zawsze i wciąż któreś było w gnieździe. Nigdy nie zostawiały go pustego.

I w końcu, nad gniazdem,  pokazały się dwa małe łebki!
-Bociany mają dwa maluchy.
Zaraportowałam telefonicznie synowi.
A za dwa dni korygowałam.
- Nie dwa tylko cztery. Teraz już widać cztery łebki.

Był to czas powodzi. Dookoła hektary pól i łąk zalanych wodą. Dla ludzi strata, ale dla bocianów istny mega hipermarket. Rodzice bez problemów znajdowali pożywienie dla małych żarłoków. Całymi dniami, na zmianę, brodzili po łąkach i znosili do gniazda żarełko.

Nastał czas pierwszych krótkich lotów. Boćki, mocno machając skrzydłami,  najpierw nauczyły unosić się nad gniazdem i opanowały trudną umiejętność lądowania do celu. Potem pokonywały dystans 20-30 metrów i lądowały na dachach okolicznych domów.

Krótkie loty
W tym czasie już oboje rodzice jednocześnie donosili im pożywienie do gniazda. I ciągle było mało.
Nadszedł w końcu dzień, w którym stare boćki uznały, że dzieci są już samodzielne i fora ze dwora!
Dokładnie! Młodzież wyleciała z gniazda, zapewne z myślą, że zrobią niewielką rundkę dookoła niego i zaraz sobie wylądują. Ale nie tym razem.
W gnieździe został jeden dorosły bocian i nie pozwalał im lądować. Po prostu odpychał je machając skrzydłami i spychał je nogami!
Trochę niesamowicie to wyglądało, ale okazało się skuteczne.
Bociany zrozumiały, że to nie żarty i od tego dnia same już się żywiły. Całymi dniami gniazdo stało puste, bo cała bociania rodzina żerowała. Nic dziwnego, że właściwie umknął nam moment odlotu bocianów.  Nie wiadomo jak długo nie było już młodych i jednego dorosłego, kiedy dotarło do nas, że dawno nie widzieliśmy wszystkich razem. Ciągle tylko jednego. I on też, przedwczoraj odleciał.

Przylot bociana wiosnę czyni.
Odlot zbliża nas do zimy.
Nieważne, że lato jeszcze mamy
bo chłodem już powiało.
Nie wołam jednak za nim:
Żegnaj boćku miły!
A tylko szepczę:
Daj Bożej abyśmy z wiosną znów się zobaczyli.

LiniSemen

Posted by LiniSemen On Sierpień - 21 - 2010 Zwierzaki
kichajace-kroliki
Jeszcze jesteśmy zdrowi.

Od kilku dni nasza banda królików jest chora. Przeżyły dzieciństwo, a teraz są znowu zagrożone. Na zdjęciu jeszcze są zdrowe i mają piękne olbrzymie, brązowe oczy.
Teraz mają ropiejące oczy i nosy tak, że z trudnością oddychają. Co trochę słychać jak kichają. Tak, tak. Króliki kichają jak ludzie, zakatarzeni ludzie.
Nie wszystkie chorują jednakowo. Jeden z nich przechodzi lekko choróbsko, tak przynajmniej wygląda. Dwóm ropa zaatakowała tylko po jednym oku i trochę nosy i te jeszcze jakoś sobie radzą, ale czwarty królik od kilku dni naprawdę walczy. Nos ma cały sklejony, a więc nie może czuć zapachu podawanego mu jedzenia. Do tego i nic nie widzi. Oba oczy sklejone. Ale jak poda mu się liście mleczu (króliczy przysmak) bezpośrednio do pyszczka, to zajada ze smakiem.
Musimy im przemywać oczy, bo po prostu już nigdy by ich same nie otwarły. Nie bardzo to lubią, ale staram się być bardzo delikatna. Najpierw rozmaczam im zaschniętą ropę gazikami moczonymi w rumianku, żeby w ogóle oko otworzyć, a później zakraplam lekarstwo mające zmniejszyć wydzielanie ropy. Nic więcej nie możemy zrobić. Dostały też szczepionkę, ale dopiero z chwilą, gdy zaczęły chorować.

Tak jakby troszeczkę było lepiej…

Niedawno dowiedzieliśmy się, że we wsi panuje jakiś pomór na króliki. Gospodarze raptownie potracili nawet po kilkanaście sztuk. U wszystkich zaczynało się od ropiejących oczu. Od zachorowania do zdechnięcia trwało 2-3 dni.
Nasze walczą już przeszło tydzień. Może im się uda.

Odpukać, dwie stare samice i samiec są zdrowe. Może pomogła szczepionka?
Szkoda byłoby gdyby i one zaczęły chorować, a zwłaszcza mama naszych rudzielców, bo ona znowu ma maluchy!

LiniSemen

Posted by LiniSemen On Sierpień - 19 - 2010 Zwierzaki
capy-powrocily-na-swoje
Z powrotem u siebie

Tak, capy są już z powrotem u siebie.
Ale tylko capy.
Znalazł się kupiec na Tuptusię i jej maluchy oraz na Muszelkę z dwoma capkami.
I teraz jest jakoś  tak cicho i pusto.

Mieliśmy jeszcze kupca i na Rajana, ale bardzo dobrze, że ostatecznie rozmyślił się.
Wcale mnie nie to nie zdziwiło, bo Rajan zachorował i wyglądał przeokropnie. Prawie na całym ciele stracił sierść. Wyłysiał. Chorobę przejął po swojej mamie, Cypisie. Jej często robiły się takie  łyse miejsca na ciele, ale nigdy aż tak mocno.

Widok Rajana, po powrocie do nas, przeraził mnie.
Przez cały pobyt kóz na ewakuacji tylko raz, na początku, byłam z mężem zobaczyć, gdzie i jakie lokum im znalazł. W sumie nie widziałam ich ponad miesiąc. Mąż opowiadał mi, że Rajankowi bardziej niż zawsze dokucza choróbsko, ale kompletnie nie byłam przygotowana na coś takiego. Wyglądał jak po chemioterapii. Miejscami tylko pokrywała go resztka bardzo rzadkiej sierści. Apetyt jednak miał bardzo dobry i postanowiliśmy znowu powalczyć o jego życie. Dostał tabletki i witaminy i dzisiaj już wygląda jak młody Bóg, co widać na zdjęciu.
Bardzo dobrze, że ostatecznie są u nas i Szafir i Rajan, bo samemu Szafirowi byłoby zbyt smutno. A tak, panowie siedzą sobie tak cichutko na wybiegu, że można wręcz o nich zapomnieć. Zgadzają się świetnie. Rajan śpi sobie  na półce dawniej zajmowanej przez Tuptusie, a Szafir w zagródce po Cypisie. O jedzenie nie rywalizują, bo to Szafir jest niekwestionowanym przywódcą i Rajan ani myśli z nim walczyć. O dziewczyny też nie będą, bo przecież capem jest tylko Szafir. Ale, no właśnie…

Odwiedziny
Od kilku dni, do naszych panów, pod sam wybieg, przychodzą kozy sąsiada. Dwie białe mleczne dziewczyny. Z przychówkiem. Z dwoma capkami. Jeden biały- nazwany Małyszem, a drugi ciemny, notabene potomek Szafira. Stoją te panienki za siatką, meczą rozdzierająco, bo to zaczynają się gody, a nasz Szafir nic.
Rozumiem że Rajan nic, to jasne bo jest kastratem, ale Szafir?! To on przecież do tej pory był super capem rozpłodowym, stałym partnerem Balbiny (tak nazywa się jedna z tych kóz) i naszych kóz, ojcem pokaźnego stadka potomków!
Niestety, ale  Szafir stracił cały swój wigor. Nie wiem, czy na stałe czy tylko przejściowo, ale dla nas, nie ukrywam, tak jest wygodniej.
Poprzednie lata, gdy przychodził okres rui u kóz, to w naszego capa bies wstępował. Mało żarł, ciągle tylko przeraźliwie meczał, tłukł się z Rudem, a jęzor na wierzch wywalał, a ćmoktał, a ślinił się, wargi wywijał i moczem własnym się oblewał. To tak dla zwiększenia swojego seksapilu.
Teraz, odpukać, cisza i spokój.
Może już mu trochę młoda krew wystygła? Albo ciągle jeszcze odreagowuje stres powodziowej ewakuacji.
Pożyjemy, zobaczymy.

LiniSemen

Posted by LiniSemen On Sierpień - 12 - 2010 Zwierzaki

Wieś Stany k. Nowej Soli | Sklep z rękodziełem, papierowąwikliną, ekowyrobami