Smutek za smutkiem. Jeszcze nie umiem sobie poradzić z tym, że już nie ma Ruda, a wczoraj Cypis odeszła od nas na zawsze. Wiem, że była już stareńka, miała około trzynastu lat, ale… Tak i tak smutno i żal. Już kilka ostatnich dni było po niej widać, że szykuje się do drogi. Prawie nie jadła. Ona, która żyła tylko po to żeby jeść! Już nie interesował jej chlebek, ani zupka. Leżała sobie cichutko u siebie w zagródce i drzemała. Pozostałe kozy też zachowywały się inaczej. Nie rozrabiały, nie trykały się rogami, nie meczały. Zapadła cisza. Powaga i spokój ogarnęły stadko zwykle rozbrykane i awanturujące się pomiędzy sobą. Cypis trochę spała, trochę leżała patrząc przez drzwi na słoneczny świat. I gasła. Zaglądałam do niej co trochę podając jej chociaż wodę do picia. Wiedziałam, że to już są jej ostatnie chwile. Dane jej było przeżyć długie życie. Dochowała się wielu potomków. Teraz miała przy sobie swojego najmłodszego synusia- Rajana i najmłodszą córkę- Muszelkę. Tak chciała i to sobie wywalczyła. Nie była sama. Przecież to właśnie ona nie zgodziła się na odizolowanie od stada. Pomimo, że na starość jej dokuczali i często musiała salwować się ucieczką. Cypis zawsze dawała mi wiele powodów do przemyśleń. Jej zachowanie często odbierałam jako personifikację. Jej łakomstwo, dążenie do pewnych wygód, asertywność, nadopiekuńczość w stosunku do najmłodszego potomka... Czytaj więcej→
Wpisy oznaczone tagiem "Cypis"
Styczeń. Mróz. Na dworze biała szadź. Patrząc przez okno widzę białe łąki, a na nich jakoś tak duchowo i bajecznie uwypuklone pojedyncze drzewa i krzewy. - Boże jak pięknie! Samo wyrywa mi się z piersi. To pierwszy w tym roku „ biały dzień”. Tegoroczna zima nie dała się sobą nacieszyć. Do tej pory więcej było dni bardziej jesiennych, niż takich naprawdę zimowych. Śnieg, jeżeli już padał, to od razu topniał. Całkiem inaczej było rok temu. Śnieg padał częściej, chociaż też nie utrzymywał się długo. Jednak po feriach, w lutym, świat przykryła śniegowa pierzyna i silny mróz utrzymywał ją przeszło dwa tygodnie, a pierwsze opady były tak obfite, że zaskoczyły drogowców i przez dwa dni był problem z dojechaniem do miasta. Przypomniało mi to „zimę stulecia” w latach siedemdziesiątych. Przyjechaliśmy wtedy do wujka, tu na wieś, na Boże Narodzenie. Śnieg tak zapadał drogi, że do miasta mogliśmy wrócić dopiero po Sylwestrze. Jeszcze dzisiaj pamiętam radochę jaką my dzieci miałyśmy tamtej zimy! Wtedy, pierwszy i jedyny raz, jechałam saniami ciągniętymi przez konie! Nigdy więcej nie miałam też okazji zjeżdżać z górki na pazurki na worku wypełnionym sianem, albo brać udziału w stawianiu śnieżnej twierdzy i później w jej obronie. Pomimo zimna do domu wpadaliśmy tylko po to, żeby się ogrzać, przebrać w suche ubrania i coś zjeść, bo my miejskie niejadki dostaliśmy wtedy wręcz wilcze apetyty.... Czytaj więcej→
Cypis ma trzy miłości. Po pierwsze kocha jeść- wszystko byle dużo. Jej ukochane danie, jak i zresztą pozostałych kóz, to suszony chlebek, który może jeść na okrągło. Nie gardzi też zbożem. Pewnego dnia, niedługo po tym jak trafiła do nas, wyjadła całą karmę przygotowaną dla drobiu. Dostała takiego wzdęcia, że wyglądała jak balon na cienkich nóżkach! Tak nas wystraszyła, że wezwaliśmy weterynarza. Zrobił jej płukanie żołądka, zalecił pojenie jakąś miksturą dwa razy dziennie, a ode mnie, gratis, dostała masaż brzucha przez prawie pół nocy. Później jeszcze nie raz przypominała balon, ale nie wpadaliśmy już w panikę i nie wzywaliśmy do niej weterynarza. Cypis jest wielką smakoszką zup i jak tylko się jej trafi taka gratka, to wiaderko wyliże do czysta! Mlaska sobie wtedy apetycznie, mordeczkę zanurza w zupie prawie po same oczy i nie zważa na to, że taki na przykład barszczyk czerwony zamienia ją z wyglądu w krwawą bestie. Wszelkie strużynki, roślinki…. to byleby było ich dużo i na okrągło. Czasami patrzę na nią jak zajada i dziwię się: - Cypis, gdzie ty to mieścisz? Że też ty łakomczuchu jeszcze nie pękłaś? Na początku, gdy trafiła do nas, to ona była przywódczynią w stadzie. To ona zaczynała pierwsza jedzenie i wyjadała najlepsze kąski często używając rogów, aby odgonić pozostałe kozy. Teraz, gdy młode dorosły, a ona jeszcze bardziej się zestarzała, role się odwróciły. Młodsze... Czytaj więcej→
Stadko naszych kóz żyło sobie razem, w zgodzie i miłości. Razem jadły, razem spały. Teraz już wiemy, że nic w tym dziwnego, że bardzo wcześnie postarały się o młode. Nasze capki miały zaledwie siedem miesięcy, gdy zapłodniły wszystkie trzy kozy. Cypisa też. Wcale nie chcieliśmy wtedy rozmnażać kóz, bo Nutka i Muszelka były jeszcze za młode, a Cypis z kolei już za stary. Zostaliśmy jednak postawieni przed faktem dokonanym. Pierwsza urodziła Muszelka. W środku dnia, nie wiedzieć kiedy, wydała na świat jedną śliczną kózkę. Zostawiła ją samą w obórce i dalej chodziła ze stadem po podwórku. Dopiero mąż, gdy przyjechał karmić kozy, zauważył że Muszla jest jakaś inna. Szczuplejsza. I odnalazł maluszkę. Leżała sama na sianku w rogu obórki i żałośnie, cichutko meczała. Już była głodna. Mąż ją wytarł do sucha i przyprowadził Muszelkę, trochę na siłę, bo ona wcale nie interesowała się potomkiem. Wymagało trochę czasu zanim Muszelka pozwoliła córeczce napić się mleka z wymion. Już baliśmy się, że będziemy musieli karmić maleństwo butelką. Na szczęście nie. W Matce w końcu rozbudził się instynkt macierzyński i naprawdę troskliwie opiekowała się Tuptusią. Skąd takie imię? Piotr ją tak nazwał, bo od pierwszych dni życia biegała, skakała i pchała się wszędzie tam, gdzie jej nie było wolno. Ulubioną zabawą kózki i jej opiekunów było wskakiwanie im na kolana, a potem już... Czytaj więcej→
Gospodarz, z którego uprzejmości korzystaliśmy i trzymaliśmy u niego kozy i ozdobne kurki, ma dwa psy. Jamnika Puzona i kundelka Zygusia. Obydwa psy nauczone, że są panami podwórka, niczego nie przeczuwając stanęły nagle oko w oko z Cypisem! Nigdy wcześniej nie spotkały czegoś takiego, więc zapewne nawet nie wiedziały co to jest? Krowę znały. Nawet kiedyś i owszem, obszczekały ją jak należy, a ona tylko łagodnie muczała. Na końskim ogonie też czasami przejechały się. Chcąc udowodnić Kubie, że to one rządzą na podwórku, czepiały się jego ogona i tak długo nie chciały puścić, aż pan ich nie odgonił. Myślały więc, że nie ma na nich mocnych! A już na pewno nie ten mały, rogaty cudak, niewiele od nich większy! I tu się pomyliły! Jeżeli chodzi o Cypisa, to ona już musiała mieć wcześniejsze starcia z psami. Nie czekając na zaczepkę, sama ruszyła do ataku i tak długo i zawzięcie trykała psy rogami , aż zagoniła je skomlące z powrotem do domu! Stała jeszcze jakiś czas pod progiem i gdy tylko odważyły się wystawić pyski, ona opuszczała łeb i nadstawiała rogi. Od tego czasu zawsze już trwa wojna między psami i Cypisem, przy czym psy są odważne gdy są razem, w pojedynkę zaś przed nią uciekają. Po jednej i drugiej stronie przybywa obrażeń i blizn. Chyba dopiero przeprowadzka kóz na ich własne podwórko pozwoli zakończyć tę wojnę. LiniSemen Czytaj więcej→