Życie zaskakuje. Jeszcze niedawno pisałam, że Strzałka oczekuje małych, ale okazało się, że to była ciąża urojona. Ale tak i tak mieliśmy maluchy. Od Soni. W momencie gdy ją młodzi przygarnęli była już szczenna. Na czas porodu i wychowywania szczeniaków Sonia i młodzi zamieszkali z nami, w Stanach. I fajnie. Rodziła w dzień (19 kwietnia), bardzo spokojnie i normalnie. Przy pierwszym maluchu wszyscy się cieszyli. Drugi i trzeci też jeszcze budził radość. Czwarty – trochę nas zaniepokoił, a piąty to już fest wystraszył. Ile ich jeszcze będzie??!! I co my z nimi zrobimy?! Było pięć, w tym jedna suczka, to ten czarny szczeniak. Cała rodzina twardo postanowiła, że nie zostawimy sobie żadnego malucha! Starczy tych dorosłych psów! No i raz w życiu okazaliśmy się twardzi. Wszystkie maluchy, po odchowaniu znalazły swoje własne domy. Ale ile radości dały nam wcześniej. Ile frajdy! Nic nie mogło równać się z obserwowaniem jak spały, jadły, a później zaczęły się bawić. Z tygodnia na tydzień robiły się jak tornado. Pędziły przez działkę najpierw za matką, a później już całkiem same. Po kwiatkach, po grządkach byle przed siebie. Sonia też się z nimi bawiła, sama przecież jest bardzo młodym psem. Nasz Zyguś, notabene okazało sie że tatuś szczeniaków (na wsi nic się nie ukryje, ktoś widział i powiedział, a zresztą suczka jest całkowicie do niego podobna) to nawet i je tolerował. Chyba,... Czytaj więcej→
Wpisy oznaczone tagiem "macierzyństwo"
Zaraz minie dwa tygodnie jak nasza Muszelka została mamą, a ja jeszcze nie miałam chwili czasu, żeby coś o tym napisać. Cały dzień uwijam się po działce, a wieczorem już nic nie mogę z siebie wykrzesać. Dzisiaj jest jednak dzień deszczowy, a więc dla mnie relaksowy. Mam wolne od prac ogrodowych. Muszelka została dumną mamą dwóch capków! Jeden ma na łebku biała łatkę, coś jak biały berecik, a drugi jest rozkosznie malutki i taki “maskotkowy”. Urodziły się 5 maja. Oj! Naczekaliśmy się na nie. Nawet zaczęliśmy martwić się czy coś z tą Muszelką i jej ciążą jest nie tak? Według naszej pamięci powinna urodzić krótko po Tuptusi, a tu przeszło miesiąc różnicy. Nauczka na przyszłość, żeby pamięci nie ufać, tylko na bieżąco zapisywać istotne daty. Tym razem maluchy przyszły na świat nocą. Rano mąż poszedł karmić kozy i zastał niespodziankę- dwa nowe maleństwa już wylizane, czyściusieńkie i drzemiące w kąciku. Nie przy mamie, tylko osobno. I tak jest cały czas. Muszelka nie jest taką nadtroskliwą matką jak Tuptusia. Zostawia swoje maluchy samopas. Reaguje dopiero jak zaczynają niespokojnie meczeć. Woli trzymać się od nich z daleka. Daje im dużo luzu. Nie ma między nimi tego ciągłego meczenia- tłumaczenia, które prowadzi Tuptusia ze swoim potomstwem nawet do dzisiaj. I z karmieniem też mamy z Muszelką problem. Od pierwszej jej ciąży ma ona nierówne wymiona. I to bardzo. Jedno osiąga... Czytaj więcej→
Podczas Świąt Wielkanocnych Strzałka zmyliła naszą czujność i wyprawiła sobie gody. Od kilku dni miała cieczkę więc pilnowaliśmy jej, żeby sama nie wychodziła z domu. Tym bardziej, że pod samymi drzwiami czuwał Zyguś. Jej przyjaciel, a teraz wyraźnie adorator. Siedział już drugi dzień i drugą noc nie zważając na deszcz i wiatr. Nawet i jeść nie potrzebował. Ot, położył się przy ścianie ganku i czekał. Inne psy też pokazywały się na działce pokonując ogrodzenie, ale były mniej wytrwałe. W związku z tym, na spacery Strzałka wychodziła na smyczy. W drugi dzień świąt przyjechali do nas goście. Trochę zamieszania z powitaniami, z zastawianiem stołu, z wychodzeniem na dwór na papierosa i… suczka to wykorzystała. Zanim zorientowałam się w sytuacji, już było po fakcie. Mogliśmy tylko z daleka oglądać jej gody. Co ważne, ona wcale nie wybrała Zygusia! Uciekła z domu dla całkiem innego psa. Takiego nawet i niezbyt ładnego. No cóż, jej wybór! Faktem jest, że wtedy gdy z domu wybiegła, to akurat Zygi nie było. Może uciekł przed moimi gośćmi, których nie znał? A może w końcu zgłodniał? Nie ważne. Okazję stracił. W połowie czerwca na świat przyszły dwie suczki. Jedna czarna z białymi dodatkami, po tatusiu. Druga ciemno brązowa, po mamusi z wyraźnym wpływem tatusia. Urodziły się w odstępie ośmiu godzin. Ta czarna przyszła na świat późnym wieczorem, a ta brązowa była poranną niespodzianką.... Czytaj więcej→
Zanim jeszcze ich poznałam doszły do mnie szepty: …siedemnastolatek…ona niewiele więcej…gówniarze…bez ślubu…półroczne dziecko. Słychać w nich było zgorszenie i nieżyczliwość. Wzbudziło to moją ciekawość i chęć poznania ich. Z nią mijałam się czasami na korytarzu i poza tym, że była młodziutka i bardzo ładna to niewiele mogę o niej powiedzieć. Nie zamieniłyśmy ze sobą więcej niż dziesięć słów. Jednak z zaobserwowanych sytuacji wiem, że była matką troskliwą i opiekuńczą. Jego poznałam bliżej. Pierwszy raz zobaczyłam go w kąciku jadalnym wyznaczonym dla rodziców. W pierwszej chwili nie domyśliłam się, że to on. Włosy wygolone, tatuaż na ręce – wyglądał na ponad dwudziestkę. To on zaczął ze mną rozmowę. Zapytał o to ile lat ma moje dziecko. Bardzo się zdziwił, że jest starsze od niego. Krótko opowiedziałam mu, dlaczego ciągle jeszcze jest pacjentem tej kliniki dziecięcej. Zrozumiał. Pogadaliśmy o przebiegu choroby naszych dzieci. Opowiedział mi, że właściwie nie chciał wyrazić zgody na przeszczep, ale matka jego dziewczyny bardzo nalegała, widząc w tym jedyny ratunek dla wnuczka. Rozmowa nie trwała długo, tyle że zdążył zjeść szybki posiłek. Przeprosił i wrócił na salę do synka. Potem wiele razy mieliśmy okazję prowadzić takie krótkie rozmowy. Raportowaliśmy sobie stan naszych chorych, pocieszaliśmy się, że wszystko będzie dobrze. I on i ona... Czytaj więcej→
Stadko naszych kóz żyło sobie razem, w zgodzie i miłości. Razem jadły, razem spały. Teraz już wiemy, że nic w tym dziwnego, że bardzo wcześnie postarały się o młode. Nasze capki miały zaledwie siedem miesięcy, gdy zapłodniły wszystkie trzy kozy. Cypisa też. Wcale nie chcieliśmy wtedy rozmnażać kóz, bo Nutka i Muszelka były jeszcze za młode, a Cypis z kolei już za stary. Zostaliśmy jednak postawieni przed faktem dokonanym. Pierwsza urodziła Muszelka. W środku dnia, nie wiedzieć kiedy, wydała na świat jedną śliczną kózkę. Zostawiła ją samą w obórce i dalej chodziła ze stadem po podwórku. Dopiero mąż, gdy przyjechał karmić kozy, zauważył że Muszla jest jakaś inna. Szczuplejsza. I odnalazł maluszkę. Leżała sama na sianku w rogu obórki i żałośnie, cichutko meczała. Już była głodna. Mąż ją wytarł do sucha i przyprowadził Muszelkę, trochę na siłę, bo ona wcale nie interesowała się potomkiem. Wymagało trochę czasu zanim Muszelka pozwoliła córeczce napić się mleka z wymion. Już baliśmy się, że będziemy musieli karmić maleństwo butelką. Na szczęście nie. W Matce w końcu rozbudził się instynkt macierzyński i naprawdę troskliwie opiekowała się Tuptusią. Skąd takie imię? Piotr ją tak nazwał, bo od pierwszych dni życia biegała, skakała i pchała się wszędzie tam, gdzie jej nie było wolno. Ulubioną zabawą kózki i jej opiekunów było wskakiwanie im na kolana, a potem już... Czytaj więcej→