Mądrzy ludzie mówią: - Nie chwalcie dnia przed zachodem słońca. I dobrze mówią! Ja, niepomna tej mądrości, nie tak dawno pisałam, że Szafira nie interesują dwie dorodne kozy mojego sąsiada, stracił cały swój wigor. Akurat! Skubany, wyraźnie przyczaił się tylko! Przedtem kozy darły pyski, a teraz kozom już przeszło, za to mojemu Adonisowi głos powrócił, odblokowany przez płonącą w nim chuć. Niech tylko kozy zbliżą się do płotu! Szafir od razu zaczyna pchać się z całych sił na żerdzie i siatkę. Beczy przy tym przeraźliwym basem, wydobywającym się gdzieś z głębi jego trzewi. Cap najpierw próbuje obalić przeszkodę, a jak nie wystarcza jego siła, to kombinuje jakby tu rogami te żerdki połamać, albo siatkę rozpruć. Wtedy stoi cichusieńko przy płocie i z wyraźnym mozołem, ale i z jakimś planem, kręci łbem i ustawia się pod różnym kątem, tak długo aż dopnie swego. Żerdź tylko chrupnie, a Szafir ile pary w piersi i drąc się: Me! Mee! Meee! robi kilka rund dookoła wybiegu w dumnej postawie prezentując się swojej wybrance … a nam daje znać, że znowu coś zmalował. Jak na razie (Tfu! Na psa urok!) jeszcze nie zwiał z wybiegu, ale (czytaj początek mojego wpisu) nawet nie chcę myśleć co by było, gdyby… Wiem jedno, że już nikt nie zmusiłby Szafira do powrotu na wybieg. Już wcześniej przekonałam się, sama na sobie, jaki z niego uparty cap. Kozy, ani myślą wystawać cały dzień... Czytaj więcej→
Wpisy oznaczone tagiem "Rajan"
Tak, capy są już z powrotem u siebie. Ale tylko capy. Znalazł się kupiec na Tuptusię i jej maluchy oraz na Muszelkę z dwoma capkami. I teraz jest jakoś tak cicho i pusto. Mieliśmy jeszcze kupca i na Rajana, ale bardzo dobrze, że ostatecznie rozmyślił się. Wcale mnie nie to nie zdziwiło, bo Rajan zachorował i wyglądał przeokropnie. Prawie na całym ciele stracił sierść. Wyłysiał. Chorobę przejął po swojej mamie, Cypisie. Jej często robiły się takie łyse miejsca na ciele, ale nigdy aż tak mocno. Widok Rajana, po powrocie do nas, przeraził mnie. Przez cały pobyt kóz na ewakuacji tylko raz, na początku, byłam z mężem zobaczyć, gdzie i jakie lokum im znalazł. W sumie nie widziałam ich ponad miesiąc. Mąż opowiadał mi, że Rajankowi bardziej niż zawsze dokucza choróbsko, ale kompletnie nie byłam przygotowana na coś takiego. Wyglądał jak po chemioterapii. Miejscami tylko pokrywała go resztka bardzo rzadkiej sierści. Apetyt jednak miał bardzo dobry i postanowiliśmy znowu powalczyć o jego życie. Dostał tabletki i witaminy i dzisiaj już wygląda jak młody Bóg, co widać na zdjęciu. Bardzo dobrze, że ostatecznie są u nas i Szafir i Rajan, bo samemu Szafirowi byłoby zbyt smutno. A tak, panowie siedzą sobie tak cichutko na wybiegu, że można wręcz o nich zapomnieć. Zgadzają się świetnie. Rajan śpi sobie na półce dawniej zajmowanej przez Tuptusie, a Szafir w zagródce po Cypisie. O jedzenie nie rywalizują,... Czytaj więcej→
Pół roku już mija jak Szafir został sam, a my ciągle nie możemy dać sobie z nim radę. Najpierw, dwa tygodnie po śmierci Ruda, w ogóle nie meczał, nie wychodził ze stajenki i większość dnia leżał ze smutnym wyrazem pyska. Baliśmy się czy i on nie jest chory. Szczęśliwie okazało się, że nie. Jadł mniej niż zawsze, ale jadł. Doszliśmy do wniosku, że on tak przeżywa brak Ruda, z którym był całe swoje życie. Dni mijały, a Szafir był cichutki jak trusia. Jak już wyszedł ze stajenki to podchodził do furtki i tak jakby za kimś wyglądał. Nie chodziło o to, żeby mu przynieść chlebek. Nawet i ten jego przysmak jadł bez dawnego apetytu, ot z grzeczności. Po dwóch tygodniach zaczął meczeć.Stawał na pieńkach i meczał głośno jedną serię MEEE, a potem nadsłuchiwał. I znowu. I znowu. I znowu. Mogło to trwać godzin wiele. Robił krótkie przerwy na jedzenie i od nowa. Nasze kozy kompletnie go ignorowały. Zresztą u nich, od śmierci Cypisa, tez było cicho. Szafirowi odpowiedział w końcu capek sąsiada, zresztą jego potomek. A może Ruda? Trudno ustalić bo jeden i drugi mieli gody z Balbiną, matką capka. Teraz mieliśmy już duet. Z jednej strony nawoływał Szafir, a z drugiej capek. Przyszedł okres rui. Meczenie Szafira jeszcze nabrało siły. W różnym czasie dołączały się poszczególne kozy, zależnie od tego która była w rui, i już był niezły chórek. Pierwsza na gody do Szafira przyszła Balbina. Nawet jej... Czytaj więcej→
Zagrożenie przyszło nie z tej strony, z której było najgłośniej. To nasz Rajan, cały czas trzymający się jeszcze mamusinego cycusia, zaczął się zalecać do Muszelki i Tuptusi. Miał już pół roku. Zaczęła mu rosnąć piękna broda i wyraźnie capie rogi (do niedawna miał takie jak Tuptusia). Matkę swoją, Cypisa, przerósł już dawno, a ciągle jeszcze ją doił. Wsuwał się pod nią na kolanach i trykał w wymiona zmuszając ją do dania mleka. - Niby taki dzieciuch, a już poczuł wolę bożą.- Powiedziała moja mama. Próbowaliśmy wiązać go z dala od kóz. Złapanie go na łańcuch to było istne rodeo. Biegaliśmy za nim po podwórzu całą bandą, z dziesięć osób. Za żadne skarby nie dał się złapać, ani na chlebek skusić. Przeczuwał, że coś spiskujemy. W końcu pokonany, zapalikowany darł się płaczliwie. Daliśmy mu jeść, żeby go uciszyć, to nasze kozy same poszły w te pędy do niego, sprawdzić czy on nie dostał czegoś lepszego do jedzenia. A Rajanowi nie jedzenie było w głowie! Kozy jadły, a on je obwąchiwał. Musieliśmy podjąć decyzję o wykastrowaniu Rajana. Sprzedać go nie chcieliśmy, a trzy capy to już było dużo za dużo. Nawet jak dla nas. Przyjechał weterynarz, ten sam co robił cesarskie cięcie Nutce. I w życiu nie widziałam równie bezdusznego i okrutnego potraktowania zwierzęcia jak właśnie przez tego pana! Rajanek czekał już w obórce. Nie wypuszczaliśmy go na dwór wiedząc, że nie tak... Czytaj więcej→
Stadko naszych kóz żyło sobie razem, w zgodzie i miłości. Razem jadły, razem spały. Teraz już wiemy, że nic w tym dziwnego, że bardzo wcześnie postarały się o młode. Nasze capki miały zaledwie siedem miesięcy, gdy zapłodniły wszystkie trzy kozy. Cypisa też. Wcale nie chcieliśmy wtedy rozmnażać kóz, bo Nutka i Muszelka były jeszcze za młode, a Cypis z kolei już za stary. Zostaliśmy jednak postawieni przed faktem dokonanym. Pierwsza urodziła Muszelka. W środku dnia, nie wiedzieć kiedy, wydała na świat jedną śliczną kózkę. Zostawiła ją samą w obórce i dalej chodziła ze stadem po podwórku. Dopiero mąż, gdy przyjechał karmić kozy, zauważył że Muszla jest jakaś inna. Szczuplejsza. I odnalazł maluszkę. Leżała sama na sianku w rogu obórki i żałośnie, cichutko meczała. Już była głodna. Mąż ją wytarł do sucha i przyprowadził Muszelkę, trochę na siłę, bo ona wcale nie interesowała się potomkiem. Wymagało trochę czasu zanim Muszelka pozwoliła córeczce napić się mleka z wymion. Już baliśmy się, że będziemy musieli karmić maleństwo butelką. Na szczęście nie. W Matce w końcu rozbudził się instynkt macierzyński i naprawdę troskliwie opiekowała się Tuptusią. Skąd takie imię? Piotr ją tak nazwał, bo od pierwszych dni życia biegała, skakała i pchała się wszędzie tam, gdzie jej nie było wolno. Ulubioną zabawą kózki i jej opiekunów było wskakiwanie im na kolana, a potem już... Czytaj więcej→