Ledwo zdążyliśmy z tą kozią przeprowadzką! Wczoraj, wieczorkiem Tuptusia okociła się. Mamy o dwie śliczne, malusieńkie kózki więcej! Okociła się całkowicie samodzielnie, nic jej nie musieliśmy pomagać. Jak sobie wspomnę na kłopoty jakie mieliśmy z Nutką i z Cypisem, to wierzyć mi się nie chce, że tak bezproblemowo może przebiegać kozi poród. Nie zabeczała nawet głośniej i wszystko nie trwało dłużej niż jakąś godzinę. Tyle czasu mogło minąć pomiędzy moją wizytą na kozim wybiegu, a tym jak mój mąż wrócił z pracy i poszedł z chlebusiem do kóz. Tuptusia tylko co musiała się okocić, bo jeszcze nawet nie zdążyła maluszki wylizać. Urodziła je na dworze, koło stajenki. Mąż przeniósł kózki do środka, a ona zaraz pobiegła za nimi. I jak zaczęła je czyścić! Lizała miejsce przy miejscu, na zmianę raz jednego malucha, a zaraz drugiego. Cały czas coś do nich pomekiwała, a one odpowiadały jej od czasu do czasu cieniusieńkimi głosikami, jakby kociaki miauczały. Nie minęła nawet godzina i kózki zaczęły stawać na nogi. Wyglądało to troszeczkę nieporadnie, kiwały się tak jakby miały upaść, jednak nie! Dzielnie stały na czterech kopytkach. Mama w tym czasie kończyła ich toaletę. A one zaczęły szukać cycuszków z mlekiem. Bezbłędnie kierowały się w stronę wymion, ale Tuptusia nie pozwalała im jeszcze doić się. Minęło następne pół godziny i mama uznała, że pora na pierwsze karmienie.... Czytaj więcej→
Wpisy oznaczone tagiem "Tuptusia"
Pół roku już mija jak Szafir został sam, a my ciągle nie możemy dać sobie z nim radę. Najpierw, dwa tygodnie po śmierci Ruda, w ogóle nie meczał, nie wychodził ze stajenki i większość dnia leżał ze smutnym wyrazem pyska. Baliśmy się czy i on nie jest chory. Szczęśliwie okazało się, że nie. Jadł mniej niż zawsze, ale jadł. Doszliśmy do wniosku, że on tak przeżywa brak Ruda, z którym był całe swoje życie. Dni mijały, a Szafir był cichutki jak trusia. Jak już wyszedł ze stajenki to podchodził do furtki i tak jakby za kimś wyglądał. Nie chodziło o to, żeby mu przynieść chlebek. Nawet i ten jego przysmak jadł bez dawnego apetytu, ot z grzeczności. Po dwóch tygodniach zaczął meczeć.Stawał na pieńkach i meczał głośno jedną serię MEEE, a potem nadsłuchiwał. I znowu. I znowu. I znowu. Mogło to trwać godzin wiele. Robił krótkie przerwy na jedzenie i od nowa. Nasze kozy kompletnie go ignorowały. Zresztą u nich, od śmierci Cypisa, tez było cicho. Szafirowi odpowiedział w końcu capek sąsiada, zresztą jego potomek. A może Ruda? Trudno ustalić bo jeden i drugi mieli gody z Balbiną, matką capka. Teraz mieliśmy już duet. Z jednej strony nawoływał Szafir, a z drugiej capek. Przyszedł okres rui. Meczenie Szafira jeszcze nabrało siły. W różnym czasie dołączały się poszczególne kozy, zależnie od tego która była w rui, i już był niezły chórek. Pierwsza na gody do Szafira przyszła Balbina. Nawet jej... Czytaj więcej→
Stadko naszych kóz żyło sobie razem, w zgodzie i miłości. Razem jadły, razem spały. Teraz już wiemy, że nic w tym dziwnego, że bardzo wcześnie postarały się o młode. Nasze capki miały zaledwie siedem miesięcy, gdy zapłodniły wszystkie trzy kozy. Cypisa też. Wcale nie chcieliśmy wtedy rozmnażać kóz, bo Nutka i Muszelka były jeszcze za młode, a Cypis z kolei już za stary. Zostaliśmy jednak postawieni przed faktem dokonanym. Pierwsza urodziła Muszelka. W środku dnia, nie wiedzieć kiedy, wydała na świat jedną śliczną kózkę. Zostawiła ją samą w obórce i dalej chodziła ze stadem po podwórku. Dopiero mąż, gdy przyjechał karmić kozy, zauważył że Muszla jest jakaś inna. Szczuplejsza. I odnalazł maluszkę. Leżała sama na sianku w rogu obórki i żałośnie, cichutko meczała. Już była głodna. Mąż ją wytarł do sucha i przyprowadził Muszelkę, trochę na siłę, bo ona wcale nie interesowała się potomkiem. Wymagało trochę czasu zanim Muszelka pozwoliła córeczce napić się mleka z wymion. Już baliśmy się, że będziemy musieli karmić maleństwo butelką. Na szczęście nie. W Matce w końcu rozbudził się instynkt macierzyński i naprawdę troskliwie opiekowała się Tuptusią. Skąd takie imię? Piotr ją tak nazwał, bo od pierwszych dni życia biegała, skakała i pchała się wszędzie tam, gdzie jej nie było wolno. Ulubioną zabawą kózki i jej opiekunów było wskakiwanie im na kolana, a potem już... Czytaj więcej→